![]() |
| fot. Hanys Na Górze |
Szybko
wyciągnąłem ze trzy i zacząłem energicznie żuć, podając
pudełko kompanowi, który powolnym ruchem, biorąc ze mnie przykład,
wyciągnął gumę i włożył ją do ust. „Nie żałuj sobie”,
powiedziałem, na co wyjął jeszcze jedną. W ten sposób udało nam
się opanować największy przeciek w amfibii. I tak właśnie
młodzieńcze lata spędzone przed telewizorem na oglądani McGyvera
nie poszły w las. Przed oczami stanęła mi scenka z dzieciństwa,
jak moja matka czepiała się, że się nie uczę, tylko siedzę
przed tym pudłem. „Będziesz kopał rowy nieuku”, mówiła. I
co? I kto w ten ulewny dzień na autostradzie A4 w okolicach Krakowa
był sprite’em? Kiedy już uporaliśmy się z tą błahą, lecz
jakże uciążliwą usterką, temperatura na zewnątrz drastycznie
spadła i zaczął padać śnieg na zmianę z gradem, więc jednak
wiedza pozyskana od superbohatera serialu niedługo była przydatna.
![]() |
| fot. Hanys na Górze |
![]() |
| fot. Hanys Na Górze |
Po
pokonaniu kolejnych kilometrów drogi postanowiliśmy gdzieś
zjechać, rozprostować kości i coś zjeść, bo energię, którą
uzyskaliśmy dzięki posiłkowi nad Soliną, spaliliśmy przy samym
żuciu gum. Tak też zjechaliśmy na pierwszy parking przy
autostradzie. Po przejechaniu około stu pięćdziesięciu kilometrów
bez postoju, po wyjściu z auta ręce mi się dalej trzęsły od
trzymania kierownicy. Każdy kamień, dziurę, zakręt czułem w
rękach, więc zamówienie zupy w barze było niekoniecznie
najlepszym pomysłem. W uszach w dalszym ciągu mieliśmy szum i
wszystkie dźwięki towarzyszące podróży. W barze, korzystając z
oświetlenia, zaczęliśmy studiować mapę. Były dwie drogi: jedna
dłuższa, druga krótsza. Jak pewnie się domyślacie, wybrałem na
swoje nieszczęście tę krótszą. Po wyjściu z baru połowa załogi
była najedzona. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
W
samochodzie, w którym za dach robi cerata, zrobiło się zimno, tak
samo jak na zewnątrz, ale przy okazji szukania włącznika
wycieraczek odnalazłem również włącznik ogrzewania :) Nie był
to huragan, ale jak człowiek włączył pozytywne myślenie, to
nawet odczuwał jakiś powiew ciepła.
W
tych jakże komfortowych warunkach dotarliśmy do Suchej Beskidzkiej,
gdzie śnieg padał, jakby był grudzień. Kilka kilometrów dalej
zaczęły się podjazdy pod górę krętymi drogami. Śnieg naparzał
niemiłosiernie, kleił się do wszystkiego, a z powodu krótkich
wycieraczek, nawet działających na najwyższych obrotach,
widzieliśmy niewiele. Nie byłoby tak źle, gdyby widoczności nie
ograniczały nam światła, których zasięg kończył się zaraz za
zderzakiem. Chwilami miałem ochotę się zatrzymać, trzasnąć
drzwiami i dalszą drogę pokonać piechotą. Ale nie! Człowieka
można zniszczyć, ale nie pokonać. Tak też wjechaliśmy powolutku
na górkę, żeby powtórzyć rozrywkę w dół. Nie dość, że już
mnie wszystko bolało, to jeszcze zaczęła mi zamarzać prawa stopa.
I w tak przemiłej atmosferze dotarliśmy na oparach paliwa na stację
benzynową w Żywcu. Po zatankowaniu usiadłem spokojnie za
kierownicą i czekając na nawigatora, który poszedł za potrzebą,
metodycznie zacząłem studiować kokpit. Ku mojemu zaskoczeniu
okazało się, że nie musieliśmy wcale marznąć przez ostatnie
trzy godziny. Tak, ten wihajster od ogrzewania działa też do góry
:) W dodatku okazało się, że ogrzewanie w tym bolidzie jest aż
nadto sprawne, bo po przejechaniu ostatnich trzydziestu kilometrów
byliśmy spoceni jak myszy. Wreszcie po ośmiu godzinach podróży
dotarliśmy do domu Fatra. Zostałem już u niego na noc, bo wrażeń
na ten dzień miałem po kokardę. Przed snem spoglądałem jeszcze
przez okno w stronę swojego nowego przyjaciela. Rozpierała mnie
duma, że on, tak jak i my, dał radę. Tak od prawie trzech lat trwa
ta szorstka przyjaźń faceta z samochodem. Jak ja chcę jechać, to
on niekoniecznie i na odwrót.
![]() | |||
| fot. Hanys Na Górze |
![]() |
| fot. Hanys Na Górze |
https://www.facebook.com/hanysnagorze/







