piątek, 11 stycznia 2019

Środek transportu - UAZ to stan umysłu - część I







fot. Jakub Tutaj




          


       

Pierwsze dni przeprowadzki, która zresztą trwa do dziś, mijały w ogólnym zachwycie i ekscytacji. Ojciec pożyczył mi samochód włoskiej marki z napędem 4x4, który i tak już miał pójść na sprzedaż. Nie czarujmy się, samochód ten z racji swoich rozmiarów i przeznaczenia nie nadawał się na mój rydwan. Co chwilę słyszałem, jak jakiś kamień czy korzeń chce mnie pozbawić rury wydechowej, zderzaka, podwozia i tym podobnych elementów. Tak też narodził się pomysł zakupu prawdziwej, z krwi i kości, metalu i smaru TERENÓWKI. Zacząłem przeglądać fora internetowe i portale ogłoszeniowe, nie wiedząc, czego tak naprawdę chcę. Może bym i wiedział czego, ale budżet był już i tak mocno nadszarpnięty. Aż tu nagle – jest!!! Tak, to jest to, czego szukam: UAZ 464B – radziecka myśl techniczna sięgająca połowy ubiegłego wieku. Nie jest tak źle, pomyślałem, przecież jest młodszy ode mnie o cały rok, a ja się całkiem nieźle trzymam. Chwyciłem za telefon, zadzwoniłem do gościa i co mnie ucieszyło, chciał zamienić radzieckie cacko na włoskie, i to z dopłatą! Po ustaleniu szczegółów z Seniorem (jeszcze właścicielem tej włoskiej mizerii) w dwa dni ruszyliśmy nad Solinę. Wyjechaliśmy wczesnym rankiem, bo 350 km w jedną stronę to nie lada wyzwanie, zwłaszcza że mieliśmy wracać UAZ-em. Podroż przy akompaniamencie kwietniowego słońca minęła stosunkowo szybko i bez żadnych przeszkód. Przynajmniej w jedną stronę. Na miejscu zostaliśmy ugoszczeni obiadem; sprzedający chyba wiedział, co nas czeka w drodze powrotnej i postanowił zadbać o nasze siły. Po obiedzie, po oględzinach samochodów, podpisaliśmy umowy i pożegnaliśmy się w miłej atmosferze, życząc sobie na wzajem szerokich dróg. Pan jeszcze entuzjastycznie nam pomachał, z nieukrytą radością na twarzy. Droga powrotna nie należała do zbyt komfortowych. UAZ to nie pojazd, UAZ to stan umysłu. Jazda nim przypomina bardziej lot na drzwiach niż jazdę samochodem. Brak takich nowinek, jak wspomaganie kierownicy, synchronizacja biegów, nie wspominając już o ABS-ie, czy jakimś tam gniazdku, do którego można by podłączyć padające telefony, które chcieliśmy wykorzystać do nawigacji. Z braku kojącego głosu Hołowczyca nawigatorem pokładowym został mój Fater. Po przejechaniu jakichś pięćdziesięciu kilometrów, po około półtorej godziny jazdy trzeba było się zatrzymać i zatankować tego smoka.
fot. Jakub Tutaj
Już na stacji zrobiło się wielkie poruszenie, podobnie zresztą jak wcześniej, gdy przemierzaliśmy wsie i miasteczka. Ludzie podchodzili, oglądali, a nawet składali oferty kupna. Dziś z perspektywy czasu żałuję, że żadnej nie przyjąłem. Jednak po raz drugi w niedługim czasie zainteresowanie ludzi moim kolejnym ziszczonym marzeniem utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest właśnie to, czego chcę. Po zatankowaniu 34 litrów paliwa bezołowiowego z dumą na twarzy ruszyłem w stronę kasy. Pani standardowo poleciła hot-doga, kawę, za które z góry podziękowałem, a ta niezrażona zaproponowała mi jeszcze letni płyn do spryskiwaczy. Musielibyście widzieć jej minę, jak wybuchnąłem śmiechem, pytając, gdzie mam go sobie wlać. Na późniejszym etapie eksploatacji odkryłem jednak, że radzieccy inżynierowie i o tym pomyśleli. Wróciwszy do nawigatora, który już od jakiegoś czasu nie podzielał mojego entuzjazmu, odpaliłem maszynę i ruszyliśmy w dalszą drogę.
fot. Jakub Tutaj

Po przejechaniu jakichś kolejnych trzydziestu kilometrów zza horyzontu wychynęła się ogromna, czarna jak smoła chmura, która uświadomiła mi, że po pierwsze nie wiem, gdzie się włącza wycieraczki, a po drugie, czy w ogóle działają. Po chwili poszukiwań, naciskaniu i przełączaniu wszystkich możliwych wajch i knefli, natrafiłem na tę, która w nadchodzącym armagedonie była najważniejsza. Działa, z ulgą stwierdziłem, nie pokazując po sobie zaniepokojenia przed towarzyszem podróży. Niestety, jak przypuszczałem, to dodatkowe wyposażenie mojego nowego nabytku miało tylko jeden bieg, szybki bieg i żadnej regulacji. Drażniło to przez pierwsze minuty, jak na pionowo osadzone, co ważne: dzielone uszczelką szyby przednie, spadały pojedyncze krople wiosennego deszczu, a zmurszałe gumy wycieraczek niemiłosiernie skrzypiały, komponując się z hałasem silnika oraz innych stukających, pukających i jazgoczących elementów. Na szczęście, jak mi się wtedy wydawało, w towarzystwie pojedynczych kropli deszczu dotarliśmy do autostrady A4. I tu – z rozpoczynającym się zmasowanym atakiem matki natury na nasz wóz bojowy – zaczęły się schody. Szybko pracujące wycieraczki okazały się zbyt wolne, bo wszystkie mijające nas auta, co nie było niczym nadzwyczajnym (prędkość maksymalną mieliśmy w porywach 80 km/h, więc brał nas każdy), zalewały nas ścianą wody, a ciężarówki chciały po prostu zatopić. Woda wpływała do środka każdą możliwą szczeliną przez drzwi, okna, nawiewy. Najgorsza była ta cholerna uszczelka na środku przedniej szyby, spod której lała się woda jak z kranu wprost na moją prawą stopę. Po chwili mówię do nawigatora, że trzeba to czymś zatkać, tak więc mój dzielny kompan zaczął przeszukiwać torbę z rzeczami pozbieranymi z jak wspaniałego i szczelnego samochodu pozostawionego gdzieś w bieszczadzkiej głuszy. I tak po kolei wyciągał jakieś moje majtki, które musiały się zawieruszyć przy przeprowadzce, gąbki, skrobaki do szyb, ładowarki, gumy do żucia i inne tego typu „przydasie” niezbędne każdemu kierowcy. Tak więc najpierw zaczęliśmy zatykać dziurę pod uszczelką gąbką, majtki okazały się nie do przecenienia przy przecieraniu szyb, bo te parowały, jakby jechało z nami dziesięciu górników po barbórce. Gąbka, która dzielnie uszczelniała ową dziurę, musiała po jakimś czasie skapitulować i zaczęła przesiąkać. I co teraz? Odpuściłbym, i tak miałem już całą nogę mokrą, ale nie pamiętam, żeby mnie coś tak kiedyś wcześniej drażniło, jak ta lejąca się po niej woda. „Mam! – wykrzyknąłem do ojca – Dawaj gumy!”. Wyciągnął je z reklamówki ze znanym nam wszystkim logo i mi podał.

fot. Hanys na Górze


fot. Hanys Na Górze



                  





cdn.



                                                        https://www.facebook.com/hanysnagorze/













4 komentarze:

  1. Z niecierpliwością czekam na więcej �� Pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak skrupułów do prowadzenia jakichkolwiek pojazdów natomiast UAZ budzi u mnie respekt taki Spartan że boisz się że palce polamie

    OdpowiedzUsuń